niedziela, 30 grudnia 2018

Jest takie miejsce, gdzie fal nie odnalazłam

Tak sobie ostatnio myślałam... jaki kolejny wpis mogłabym zaserwować w moim skromnym menu czytelnikom? Przewertowałam, przefiltrowałam i wyselekcjonowałam własne myśli i doszłam do wniosku, że pisząc o tym co piszę, wychodzę na ponurą i kompletnie pozbawioną poczucia humoru osobę. O, zgrozo! Ja zupełnie aż tak nudna (tak sądzę) nie jestem. 



Ogólnie takie zastanawianie się nad wszystkim zajęło mi sporo czasu. A i tak uważam, że za mało... no nieważne. Opuściłam bloga na ponad miesiąc, ale nie wykluczam ponownie podobnej przerwy w niedalekiej przyszłości. Wolę skupić się na jakości, nie ilości postów. I tak się zdarzyło ostatnio, że zachciało mi się pisać. Zrodziła się we mnie taka nagła potrzeba przelania myśli na papier. Jeden z przedświątecznych dni zdawał się być do tego idealnym momentem. Zaplanowałam wspaniałe popołudnie... ja, laptop, kawa, muzyka i wena. 

Plan doskonały. Już tuptałam nóżkami na samą myśl, że wrócę do pisania. Zamarzyły mi się grzanki z dżemem. Oh, jak dobrze, że nie odpaliłam kuchenki. Powędrowałam na sekundkę do toalety, a, że ostatnio namiętnie słucham Dawida Podsiadło, jego muzyka poszła ze mną do łazienki. No dobrze. Pora brać się za owocne (mam nadzieję) pisanie. 

Problem zaczął się jakoś po chwili. Mycie rąk, różane mydło, używanie zielonego ręcznika, te sprawy. Ostatnie spojrzenie w lustro, chwytam za klamkę i... nic. Przekręcam zamek w drzwiach i... nic. Jak to nic? - pytam samą siebie. Co jest? No dobra, opanuj nerwy - uff, biorę głęboki oddech i jeszcze raz próbuję otworzyć drzwi. No ewidentnie utknęłam w łazience*! Tętno przyspieszyło, nerwowo przełknęłam ślinę i zwinnym ruchem uderzyłam ramieniem o te toporne drzwi. Ani drgnęły, a ja dowiedziałam się, że mam kolejną z fobii :D.

Jak dobrze, że nie włączyłam kuchenki i wzięłam ze sobą telefon. W uwięzieniu spędziłam kilka godzin. To porozmawiałam przez telefon, to pomedytowałam myśląc nad swym losem. Poczytałam etykiety płynów do prania i sprawdziłam, czy dam radę położyć się w tym malutkim pomieszczeniu. Małomiasteczkowy album Podsiadło umilał mi to uwięzienie w małopowierzchniowej łazience. Historia historią, ale gdzie konkluzja całego tego zdarzenia? Puenta jest jedna. Ok, dwie. Pierwsza jest taka (mało istotna): między mną a moją łazienką ewidentnie nie ma fal. Wniosek drugi jest następujący, oczywisty jak schabowy do niedzielnego obiadu: życie pisze nam własny scenariusz. Nie możemy przygotować się na wszystko!




*Wiecie, nawet to zmarnowane popołudnie nie było takie złe, tak z perspektywy czasu myślę. Na dowód tego, przesyłam foteczkę. Postanowiłam uwiecznić ten moment grozy na fotografii. Do zobaczenia w nowym roku! 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz