sobota, 15 czerwca 2019

Wyszłam z siebie. Zaraz wracam.

Dotarło do mnie, że nie publikowałam od ponad miesiąca. Spojrzałam też na moją aktywność w tym roku. Połowa czerwca, a na blogu zaledwie kilka postów. I chociaż ten nieowocny w blogowaniu stan spowodowany jest kilkoma czynnikami, to chyba jeden ma diametralne, w tym przypadku dla mnie, znaczenie.


Pierwsze półrocze roku upłynęło mi na wielu ciekawych rozmowach, pogawędkach i wymianie zdań z inspirującymi ludźmi. Jedne miały luźny, całkiem swobodny charakter. Inne zupełnie odwrotnie - wymagały ode mnie i mojego rozmówcy zaangażowania i pełnego skupienia. Rozmawiałam o wszystkim, i o niczym. Doradzałam i doradzano mnie. Czułam szczęście i czułam smutek. Jednak po odbyciu wszystkich tych rozmów i zsumowaniu ich w mej głowie zrodził się jeden wniosek - wszyscy na coś czekamy.

Wiecie, czekanie to proces, który w jakimś stopniu wywołuje w nas zniecierpliwienie. Jeśli czekamy na coś, co ma nas uszczęśliwić to z wrażenie przebieramy nogami, a im mniej czasu dzieli nas od tego, tym bardziej odczuwamy jak długa może być doba. Może też czekaniu towarzyszyć panika - czekamy na egzamin zdając sobie sprawę z tego jak niewiele wiedzy jest w naszej głowie. Czekamy na tramwaj, urlop, czekamy, aż uda nam się spotkać z bliskimi nam osobami. Niecierpliwimy się odliczając dni do konkretnych wydarzeń lub nieustannie myślimy o innych zmianach, przysłowiowej mannie z nieba.

Przeczytałam ostatnio kilka książek o czekaniu, chociaż docelowo miały być o czymś zupełnie innym. Poznałam historie ludzi, których życia koncentrowały się tylko na wypatrywaniu zmian. Ludzie ci czekali. Pomyślałam też wtedy o wszystkich osobach, które znam i o sobie samej. Niesłychane. Przecież to tak banalny wniosek. Życie to proces, więc naturalnym jest, aby życie płynęło, dawało perspektywy na przyszłość, skłaniało nas do oczekiwania na to wszystko, co ma dopiero nadejść.

Jednak, czy to jest rozwiązanie? Może i tak. A może warto chociaż na chwilę przestać czekać. To trudne, ale może warto zatrzymać się na jakiś czas. Wyjść z siebie i zadumać się nad tym, co jest teraz. We mnie. Nie myśleć o innych, nie myśleć o tym co będzie. Pomyśleć o sobie, pomyśleć o wszystkim tym, co przeżywam/myślę/czuję w tej chwili. Nie jest to egoizm ale próba nawiązania kontaktu z samym sobą i złapania oddechu. Trochę jak medytacja.
I ciekawa jestem czy zgadzacie się z moimi spostrzeżeniami. I w tym przypadku chcąc nie chcąc - czekam na Wasz odzew ;).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz