niedziela, 19 stycznia 2020

Telekultura

Sobotni poranek spędzany w tramwaju jadącym z jednego końca Warszawy na drugi nie należy do najprzyjemniejszych. Minusem na pewno jest fakt, że weekend można by rozpocząć w zupełnie inny sposób, ale wczesne wstawanie i jazda - na szczęście - niezatłoczonym środkiem komunikacji to dobra chwila dla siebie i swoich myśli. 

 

Tuż obok centrum rzuciła mi się w oczy wielka reklama Netflixa zachęcającego do oglądania ich produkcji zarówno na platformie internetowej, jak i w kinach. I wtedy zadałam sobie pytanie: czy kina są nam jeszcze potrzebne?

Po co mamy wydawać pieniądze na jednorazowe bilety, po co mamy tracić czas na dojazd do multipleksów, skoro możemy mieć to wszystko znacznie taniej i szybciej? Bez zadęcia, zbędnego szykowania się - w pidżamie, o każdej porze dnia i nocy jednym kliknięcie możemy przenieść się do świata filmu i poznać najskrytsze zakamarki kinematografii, których zwykłymi wizytami w kinie nie moglibyśmy odkryć. Pod tym względem, muszę przyznać, należę do tradycjonalistów. Chociaż zdarza mi się oglądać filmy w domowym zaciszu, to nie wyobrażam sobie nie wybrać się na seans, kiedy do kin wchodzi jakiś nowy, interesujący film. 

Kino mnie pociąga, interesuje i zachwyca. Od zapachu prażonego popcornu, po dyskomfort ciągle składających się foteli na sali. To jak wyjście do muzeum, oglądanie dzieł sztuki, które mogłabym wygooglować w internecie. To żywy kontakt ze sztuką, moje własne poświęcenie po to, aby stać się częścią niezwykłego widowiska, którego nie doświadczyłabym poza murami kina. 

Jadąc tym tramwajem pomyślałam, że taka forma obcowania z kulturą jest podobna do pracy zdalnej: daje satysfakcje z wykonywanej pracy, nie ogranicza nas czasowo, ponieważ możemy poświęcać się naszym obowiązkom bez ściśle określonych ram czasowych. Telepraca, bo tak określa się pracę z domu, bywa też męcząca. W dłuższej perspektywie czasowej ciężko jest rozgraniczyć życie prywatne od zawodowego, a dom przestaje być tylko i wyłącznie oazą spokoju i wypoczynku. Praca zdalna nie smakuje już tak, jak odczuwa się formę zatrudnienia poza miejscem zamieszkania. Czy więc nie podobny los czeka nas, jeśli nasze obcowanie ze sztuką filmową ograniczamy tylko i wyłącznie do platform internetowych? Nie chciałabym, aby kina były puste. Nie chciałabym, abyśmy zatracili ten element kultury. 

Tego samego dnia, przeglądając informacje w internecie, przypadkowo natrafiłam na artykuł mówiący o tym, że kontakt z filmem działa na człowieka podobnie jak wizyta na siłowni. Poprzez oddziaływanie filmu na widza i wywieranie wpływu na jego emocje pobudza się mięsień sercowy, a jego praca staje się podobna do aktywności serca podczas ćwiczeń kardio. I chyba zasmucę abonamentów Netflixa, ale badania te informują również o tym, że takie oddziałanie filmu na człowieka ma miejsce tylko wtedy, gdy film oglądany jest w kinie, a nie przed ekranem komputera. Tak więc kończąc krótko: niech żyje kino!


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz