środa, 22 marca 2017

Szybciej, mocniej, dalej

Idę, ledwo łapiąc oddech. Nie mogę zwolnić, bo nawet gdy się nie spieszę, to zbiorowisko w moim otoczeniu wymusza we mnie gonitwę z czasem. Ostatkiem sił pokonuję ostateczne wyżyny schodów, tylko po to, żeby z ciasnego miejskiego tunelu wybić się na jeszcze bardziej zaludnioną, chociaż większą przestrzeń. Moje prywatne terytorium już dawno zostało zaabsorbowane. Co i rusz konfrontuję się z kimś, dzieci przelatują mi miedzy nogami, a ja sama czuję się niekomfortowo, idealnie dopasowując się do rzeczywistości. Do mojej codzienności.



To tylko przykład pośpiechu w jakim żyjemy. Chociaż nie zawsze chcemy, to jesteśmy zabiegani, prawda? Ciągle do czegoś dążymy, zatracając się w tym, co niezauważenie okrada nas z życia. I co najsmutniejsze - chyba nie potrafimy już zatrzymać tej ciągle napędzającej nas do działania machiny. Nie możemy tak po prostu zatrzymać się, bo szybko przestalibyśmy dotrzymywać kroku teraźniejszości, co wiązałoby się z wieloma konsekwencjami. 

Kiedy jako mała dziewczynka oglądałam filmy związane z tematyką pościgów - sensacyjne, to produkcje te były dla mnie bardzo nierealne, wyśnione, pełne niewyobrażanie niemożliwych wydarzeń, gdyż ciężko mi było pobudzić wyobraźnię do takiego stopnia, aby zrozumieć, jakim refleksem i dzielnością odznaczają się bohaterowie. Obecnie, z racji dorastania i poszerzenia własnej wiedzy na temat wszechobecnego świata, opisane wyżej sytuacje nie są już dla mnie tak abstrakcyjne. Wszystkie te obrazy, które zapamiętałam, mające styczność z dorobkiem kinematografii, bardzo często przewijają się, może nie tak spektakularnie, w rzeczywistości. Bo przecież każdy z nas niejednokrotnie był świadkiem popisowej jazdy samochodem, z niedopuszczalnie przekroczoną prędkością, skupiającej na sobie wzrok wszystkich przechodniów. I po co się tak spieszyć? Mam nadzieję, że powodem nie jest zbyt dosłowna interpretacja słuchanych podczas jazdy utworów muzycznych krzyczącego między zwrotkami "mocniej!" Zenona Martyniuka.

Tak samo jest, kiedy obserwuję społeczeństwo. Napędzeni koniecznością ulokowania i zakorzenienia siebie w stabilizacji pod względem różnych aspektów życia, często ostatkiem sił dotrzymujemy kroku ponaglającej współczesności. I nie do końca wiem, czy "gdy patrzę w Twe oczy zmęczone jak moje, to kocham to miasto/wieś"... czyli to, co nas otacza. Jednak to nie wina miejsca, bo to człowiek człowiekowi zapewnił taki los.

U nas, w porównaniu do Dalekiego Wschodu, jeszcze nie jest tak źle. Niekiedy spotykam ludzi, którzy buntują się teraźniejszości. Rzucają wszystko i żyją tak, jak chcą - w swoim tempie. Może nie są majętni, może nie brylują w towarzystwie, ale są za to szczęśliwi i ich głowa na tym nie cierpi. Kiedy wracam ze stolicy do moich rodzinnych stron to czuję jak zwalnia czas. Wszystko jest w slow motion, a ja mogę w końcu zaczerpnąć powietrza. Chociaż i tam tempo życia jest szybkie, to jednak z mojej perspektywy wyhamowuje. 

Czy nie sądzisz, że teraźniejszość jest jak kolejka górska? Czy pogoń za dobrami nie zabiera nam tak naprawdę tego, za czym się tak spieszymy? I ile jeszcze mamy sił, aby w tej pogoni uczestniczyć?

Chociaż wielu zapewne by chciało, to istota ludzka nie jest mechanizmem. Ma swoje limity i nie potrafi nieprzerwanie działać na pełnych obrotach. Kiedy człowiek czuje się uciśniony i wyczerpany, to pojawiają się u niego problemy wewnętrzne...
Zastanawiam się tylko, co się stanie, gdy kiedyś to nasze społeczeństwo dotrze do mety, do kresu swych możliwości? Gdy jego limit się wyczerpie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz